czwartek, 29 listopada 2012

My czy zima? Kto kogo przetrzyma

Pogoda zaczyna płatać figle.
W powietrzy czuć zapach zimy.
Trochę polało, trochę poświeciło.
W zasadzie to nie wiadomo czego się spodziewać.

Puki co dzielnie walczymy. Na placu boju stoją już prawie wszystkie ściany po strop.


Mamy zaszalowany i uzrbojony pod wylewkę strop garażu. 
 
Był Kierownik Budowy i oznajmił, że trzeba wzmocnić, bo jak nie to wpadniemy z łożem małżeński na nasze auto, którego jeszcze nie mamy. Liczymy, że to nie kwestia zaniedbania chłopaków tylko niedokończonej roboty. Niemniej wiemy na co jutro zwrócić uwagę. Nim poleci beton.

Mamy też nadproża i "klatkę schodową".
 

Jednym słowem sielanka. Najlepiej na tarasie nocą :)

wtorek, 27 listopada 2012

Monotonność

bo jak inaczej można nazwać proces stawiania ścian.
Wszędzie rude maxy, wszystko takie same.
Tylko z dnia na dzień coraz to więcej :)



Wczoraj grucha zalała chudy beton i tyle tyłoby tej rozrywki.
Nic tylko maxy.....
 A tu nasze okno na świat.
Nuuuuda.


Jedyną rozrywką była wczorajsza wizytka geodetki z prawomocną decyzją o podziale działki. Ale o tym innym razem w poście bardziej tematycznym.

czwartek, 22 listopada 2012

Coś przybywa

Wczorajszy dzień był leniwy. Koparka nie dotarła to i chłopaki nie mieli co robić.
Zajęli się więc szalowaniem studni. I odwalili kawał dobrej roboty. Choć czy aż tak dobrej to pewnie wyjdzie w trakcie eksploatacji.
Niemniej mają zapowiedziane, że każde wjeżdżające auto ma nakaz maxymalnego omijania.
Puki co się słuchają.

Dzisiejszy dzień był bardziej owocny pod względem budowlanym.
Kopara w końcu zaszczyciła plac budowy biorąc się prężnie do roboty.
Podsypka, która jeszcze wczoraj zalegała to tu to tam, lądowała "w domu".
Panowie mogli zatem zabrać się za rozkładanie kanalizacji.
Tak oto w domu mamy wejście kanalizacyjne i wodne :)



Wiemy już gdzie będzie kibelek i umywalka. Mamy też prysznic i umywalkę w kuchni.

Inni Panowie w międzyczasie "dobijali" podsypkę, tak mocno angażując żabę  w pracę, ze biedna zdechła o 14.
Podsypka nie została więc skończona, toteż dla zbicia czasu na fundamenty zaczęły wpadać maxy.
 

Jednym słowem są efekty.Nawet się tarasu prowizorycznego dorobiliśmy :)
Plany na dzień jutrzejszy są ambitne.

Żeby tylko pogoda dopomogła.

wtorek, 20 listopada 2012

Postępy budowlane i problemy z infrastrukturą

Dwa ostatnie dni przyniosły postępy w pracach okołofundamentowych.
W poniedziałek dzielne chłopaki rozszalowali fundamenty , które przez weekend radośnie zastygły.
Dziś fundamenty zostały zamalowane, zapapowane, zastyropionowane i zafoliowane. Efekty wizualne więc są.
Mam też czas do jutra, żeby "osadzić" w kuchni zlew, tak żeby chłopaki mogli położyć kanalizację.
Jak tu urządzać dom który nie ma jeszcze ścian. Ba!  nie ma jeszcze podłogi.

Mamy też na działce obraz jak po wojnie.
Bowiem firma zabrała dziś dwa duże samochody szalunków, ale w zamian dostarczyła 10 samochodów podsypki, paletę cegieł, pustaków i cementu, betoniarkę, rury kanalizacyjne i temu podobne.
Jednym słowem miejsca brak.
Podobnie jak dokumentacji fotograficznej, bo późna godzina powrotu do domu nie ułatwia pracy z aparatem.

I wszystko byłoby fajnie gdyby nie przeciążenie jakiego doznała studzienka wodomierzowa znajdująca się niestety w drodze dojazdowej.
Pęknięcia stropu było już widać po pierwszych dostawach ziemi. Kolejne przejazdy dużych aut powodowały u nas ciarki, ale beton dzielnie znosił obciążenie.
Do czasu. Dziś nie wytrzymał.
Ostatnie koło ostatniego samochodu przelało czarę goryczy.
Studnia rypła/rypnęła (czort wie jaka jest forma poprawna).
My w panikę.
Jest ciemno.
Nie mam pomysłu i materiałów na naprawę.
Mamy więc gigantyczną dziurę w ciężkiej masie betonu wiszącego na przerdzewiałym zbrojeniu dwa metry nad instalacją wodną i wodomierzem !!!
W moich oczach zatem pojawiło się zagrożenie awarii wodnej i uszkodzonego licznika. Kosztów wolę nie przeliczać.
Szybka decyzja. Demontujemy beton.
Tak oto spędziliśmy dwie godziny zastanawiając się jak się do tego dobrac, żeby nie narobić większej szkody niż już mamy, a następnie wcielając niecne plany w życie.
Na szczęście ekipa budowlana wyrozumiała. Jutro chłopaki mają wykaząc się fachowością i zaszalować nowy psrop.
A w czwartek/piątek ma się  pojawić kolejna gruszka do zalania podłogi.
Pytanie? czy nowa studnia wytrzyma.
Jeżeli nie, oj ciężki los czeka rosnące przy drodze tuje.

Mimo wszystko zachowuję skrajny optymizm. Co by bowiem było gdyby owe się zdarzyło już w czasie mrozów? Lepiej wcześniej niż później.

piątek, 16 listopada 2012

Tydzień drugi zmagań wojenncyh

Dzisiejszy obraz jak po katastrofie.
Wszędzie błoto, beton, deski, stal i opakowania po LM`ach (o ile Panowie kulturalnie opakowania pospożywcze wrzucają do worka na śmierci, tak te potytoniowe lądują dosłownie wszędzie.A to dopiero początek.
Codziennie pojawiająca, a raczej wisząca na miastem mgła, potęguje wrażenie grozy.

Ale plan tygodniowy wykonany. Co prawda z 1-dniowym poślizgiem, jednak możemy powiedzieć że mamy sukces budowalny.
Fundamenty zalane.

Breja stygnie, a w brei upchane pieniążki.
Na czarną godzinę będziemy rozkuwać ściany ;)
 

Do poniedziałku całość ma zastygnąć i będziemy wypełniać wnętrze budynku zgromadzoną ziemią.

wtorek, 13 listopada 2012

Plan zero dnia czwartego wykonany

Wczorajsza wieczorna wizyta Pani Kierownik przyniosła radosne efekty. Pani Zosia rzuciła fachowym okiem w rowy, stwierdziła że wiązania na zbrojeniach wykonane są poprawnie, nakazała umieszczenie dodatkowych zbrojeń pod kominek i zezwoliła na zalanie betonu.

Dziś rano Pan Brygadzista - Optymista oznajmił: " dziś lejemy na ławice, jutro stawiamy szalunki na fundamenty i we czwartek fundamenty zalewamy".

Widząc Panów jak się smętnie smęcą to tu to tam, troszkę jakby bez celu, nie widząc gdzie i dokąd zmierzają, byłam przekonana że chłopom się robić nie chce - że taka depresja zawodowa. 


Tym bardziej, że w ostatnich tygodniach dopadł mnie raczej pesymizm budowlany pomyślałam,  że gość - Pan Brygadzista znaczy - zalewa że zaleje.
No i zalał. 

W godzinach już raczej popołudniowych, kiedy zbliżała się pora radosnego powrotu do domu, nagle coś zabuczało, stara chałupa się zatrzęsła i tak moim oczom, ku wielkiemu zdziwieniu objawiły się dwie gruchy.

Ha, teraz już wiem jak to się robi jak jedna grucha ma rzygacza, a druga nie. Się skubane dupkami do siebie ustawiają ;P Tak sobie radośnie postały z 40 minut posyczały, posapały, Panowie pięknie wyrównali i tak oto Pan Brygadzista słowa dotrzymał. 
Co więcej. Skończyli robotę godzinę wcześniej niż zazwyczaj. 
To się nazywa tempo. 



 Teraz rzeka betonu sobie schnie, a ja medytuje czy jakiś kot się nam w tym bajorze utopi czy też nie.

P.S. dziś o dziwo nie padało.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Na nasze szczęście...

... kiedy zaczęło mżyć, chłopaki byli bliżej nas niż powrotu do bazy.
To i ambitnie dotarli na miejsce robót i niemniej ambitnie postanowili pracować.
Odebrali kolejny transport przeróżnych sprzętów, cierpliwie wiązali zbrojenia, żeby na koniec roboczego dzionka rozstawić szalunki do rowów.


Mimo całodziennych opadów (a miła Pani na TVN twierdziła, że popada tylko przelotnie; i że nawet się słońce wychyli; nie wychyliło się!), niezbyt przyjaznej temperatury oraz rozlicznych przerw na rozgrzanie zmrożonych rąk przy kawie, dzisiejszy dzień chyba można zaliczyć do pracowitych.
 
 Zbrojenia spoczęły tam gdzie ich miejsce, a następnie z nieba lunął jeszcze bardziej obfity deszcz.


 Mimo paskudnej pogody i zapadającego mroku ma nas jeszcze nawiedzić Pani Zosia - Kierownik, żeby sprawdzić czy Panowie aby się z powołaniem nie minęli.

A na rozgrzanie o tu, tu będzie kominek :D



Dla takich chwil warto wstawać rano do pracy.

piątek, 9 listopada 2012

Pierwszy beton

Dziś koparka kończyła prace.
Wykopała resztę niezbędnych dziur, wyrównała nasze pobojowisko, a następnie ustąpiła miejsca gruszce z rzygaczem

Poszła w rowy pierwsza warstwa betonu pod ławy.

Nasza brejowata rzeka będzie sobie zastygała przez weekend, a poźniej polecą przygotowane już zbrojenia.
Jednym zdaniem jesteśmy o kroczek do przodu. 




czwartek, 8 listopada 2012

Przełom w sprawie

Aby tylko nie zapeszyć, ale dziś zaświciło się dla nas słońce.
Chłopaki przyjechali.
Razem z koparką.
Tak oto na działce pojawiła się ponad połowa wykopów pod fundament.

Byłyby całe, ale operator musiał stoczyć walkę z gigantycznym korzeniem po orzechu, który był wycinany na wrzesień. No i tak się złożyło, że akurat pozostałość pnia kwitła sobie ładnie pod samym fundamentem. 

Pan od koparki zrobił jeszcze większe koleiny, ale się sprytnie nie utopił.
A drugi Pan zginał sobie ładnie stal na zbrojenia.
Niestety w chwile zrobiło się ciemno i Panowie jak szybko się u nas zjawili tak szybko nas opuścili.
Czekamy co przyniesie jutro i niecierpienie patrzymy w niebo.

Zbyt ciężkie auta ?

Nie tylko dla budujących, ale dla każdego kto na swoją działkę planuje wpuścić ciężkie dostawcze samochody.
Nim to uczynicie zróbcie rozeznanie w terenie czy aby przypadkiem droga, z której potrzeba skorzystać, nie ma ograniczenia tonażu. Można sobie urządzić spacer i poszukać znaku z ograniczeniem lub wykonać telefon do zarządu dróg.
Jeżeli mamy pecha, trzeba w te pędy do właściwego urzędu który zarządza drogą (w Krakowie to ZIKiT). Tam należy złożyć wniosek o udzielnie zgody na przejazd drogą o ograniczonym tonażu.
We wniosku określa się między innymi:
- ładowność samochodu w tonach,
- odcinek i kierunek użytkowanego odcinka drogi,
- godziny i dni tygodnia, w których owe samochody będą kursować.

Do wniosku załącza się kopie prawomocnego pozwolenia na budowę. Do tego w zależności od kaprysu Urzędnika, wycinek mapy miasta na której, choćby odręcznie narysujemy odcinek na którym będą jeździć nasze dostawczaki.

Komplet składamy na dzienniku podawczym podając swój numer telefonu  i czekamy  na kontakt. Urząd ma do 30 dni na załatwienie sprawy, która o dziwo nic (oprócz kosztów dojazdu do urzędu) nie kosztuje. 

Pozytywne zaskoczenie.
Pan Urzędnik na dwa dni po złożeniu wniosku oznajmia że do dwóch dni przyjedzie na wizję w terenie. Zjawia się tego samego dnia. Szok :O
Tam sporządza protokół ze stanu drogi wraz ze zdjęciami. Obecność wnioskodawcy prawdopodobnie nieobowiązkowa choć protokół trzeba podpisać.
Jeżeli w terenie wszystko będzie jak należy, tzn. istnieje kulturalny i niezdewastowany wjazd na działkę, jeżeli droga nie jest mocno uszkodzona lub nie zachodzą inne okoliczności, które mogą zaważyć o odmowie, do dwóch dni dostajemy kolejny telefon od Pana Urzędnika z informacją, że zgoda została wydana i czeka do odbioru.

Zgoda zawiera informacje jak wyżej (te wskazane we wniosku) oraz obowiązki dotyczące utrzymania drogi w czystości oraz ewentualnej odpowiedzialności w przypadku uszkodzenia drogi przez samochody.  Jednym słowem jeżeli z drogi korzystają inny użytkownicy a robią to nielegalnie, to wina padnie na nas i mamy chudszy portfel o koszty remontu drogi.
Ale lepsze to niż potencjalne kary jakie grożą gdyby złapała nas odpowiednia służba za transport bez pisemnej zgody zarządcy.  

Dodatkowo wnioskodawca powinien pod znakiem o ograniczeniu tonażu zamieścić tabliczkę informacyjną o treści określonej w pozwoleniu. I tu pojawia się kłopot. Otóż w tak malutkim miasteczku jakim jest Kraków nie tak łatwo kupić tabliczkę drogową. 

Zgoda jest ważna przez trzy miesiące, więc jeżeli roboty się przeciągną na tydzień przed upływem terminu ważności zgody, do urzędu trzeba wystąpić ponownie i cala procedurka idzie od początku.

Jeżeli natomiast zakończyliśmy już roboty, sprawę należy zgłosić, choćby telefonicznie. Przyjeżdża Pan Urzędnik robi zdjęcia, spisuje protokół końcowy, stwierdza że droga uległa pogorszeniu lub nie i zgoda zostaje cofnięta.

środa, 7 listopada 2012

Prawie skład budowlany

Jest środa.
Znów pada deszcz.
Ekipa znów nie dotrze.
O skali poślizgu czasowego świadczy dzisiejsza dostawa.

Godzina 7.00, dzwoni telefon. Jedzie do nas stal!
Dojechała. W niespełna godzinę, nie to co górale od drewna.
Pan Kierowca - mimo młodego wieku - pełnosprytny. Zwalił towar w wyznaczone miejsce w 15 minut i po robocie. Nawet skubany nie pogłębił kolein, choć miał do tego pełne prawo. Nie uszkodził budynku, złożył się na wjeździe, zrobił tylko malusi koreczek na drodze. Ale przecież to pryszcz.

Ekipa ma być jutro.
Może nie będzie padać.
Choć w powietrzu czuć zapach śniegu....

W międzyczasie trwają:
- poszukiwania miejsca gdzie można by nabyć informacyjną tabliczkę drogową - po co nam ona to później,
- burza mózgów nt.: "Komin - klinkier czy elewacja" - decyzja musi zapaść w tym tygodniu,
- próby zabezpieczenia  przed silnymi podmuchami wiatru folii na drewnie,

wtorek, 6 listopada 2012

Reorganizacja logistyczna

W poniedziałek miała być ekipa budowlana.
Padało.
Nie przyjechali.

Górole przywieźli za to więźbe.
Jechały do nas chłopy ze 7 godzin, z czego 3 godziny wisieliśmy na telefonie, co by nie pobłądzili (nadmienię, że mieli do pokonania trasę, która normalnie zajmuje 1,5h).
A że przyjechali jakąś popierdułką, a nie porządnym samochodem, to się zapadli w ziemię nim dotarli na planowane miejsce składowiska.
Bo przecież cały dzień padało.
Nie pomogły niby grube przedwojenne płyty chodnikowe, które grunt wsysnął w mgnieniu oka.
Tak Pan Kierowca oznajmił, że on dalej nie wjedzie i że zrzuca.
I zrzucił.
Ponad 10 kubików drewna runęło tuż przed drzwiami wejściowymi do starego domu.
Panowie wzięli flotę i pojechali zostawiając po sobie stertę lekko rozwalonych dech i dwie wielkie koleiny.
To już kolejne.

Dziś, wtorek,  trwała akcja odgruzowywania z drewna wejścia do domu.
Po 6 godzinnej akcji efekty są następujące:
1. jedna gigantyczna kupa pięknie poskładanego drewna,
2. wielki krwiak na moim udzie,
3. obolałe plecy trójki robotników (Teściu, Mąż end mła),
4. cała masa kory wszędzie dookoła, bo przecież człowiek jak zamawia deski na dach to zawsze dostanie coś trochę zrobionego po łebkach i musi skórować na bieżąco.
5. wszystko jest zielone od farby, 



Tak oto mamy bardzo dużo ziemi i dechy na dach.
Brakuje środka.

Jutro znowu ma padać.
Chyba w tym roku nie zaczniemy.