niedziela, 23 lutego 2014

Łazienka...

Trwa czwarty tydzień mojej walki z płytkami łazienkowymi.
Idzie jak po grudzie.
Te niezliczone ilości kątów są dobijające. Mogę jedynie telepatycznie dziękować tynkarzom, że mi dodatkowo życia nie utrudnili.
Wiem natomiast jedno.
Łazienka górna tak dużych gabarytowo płytek nie zazna.
Chyba, że układać będzie mąż.
Ja mam serdecznie dość. A do końca jeszcze trochę zostało. 

 Dorobiliśmy się przy okazji drabiny przegubowej.
Cudny wynalazek.

Pocieszające w całej historii z łazienką jest to, że jak już owa spadnie z tapety, to do szczęścia, czyli przeprowadzki, zostaną panele w pokoju, fugowanie salonu i balustrada na schody.


W międzyczasie, w końcu zdecydowaliśmy się na panel prysznicowy. 
I tu łatwo nie było. Mąż bowiem miał zupełnie inne oczekiwania niż ja. Chciał mi w łazience jakiś statek kosmiczny zamontować! Niestety dostępna na rynku oferta nie pomagała z walce z mężem.
Ostatecznie NIE DAŁAM SIĘ 
Panel jest prosty, nie zbyt mały ale i nie za masywny. Taki w sam raz.

Ma jakieś powłoki anty_kamienne i anty_odciskowe i baterię z termostatem. 
No i okrągłą deszczownicę. 
Nie kanciastą, kwadratową których od groma i ciut na rynku. Śliczną okrągłą.
Doczekać się nie mogę, aż poleci z niej woda :)