wtorek, 16 grudnia 2014

Mój Ci on

Te Święta jednak będą wyjątkowe.
Tegoroczne wypieki wyjdą spod profesjonalnego sprzętu.
 foto: kitchenaid
Marzenia się spełnianą.


Moje cacko nabyłam na Vivamix`ie.
Z powodu niewidocznych na pierwszy rzut oka uszkodzeń lakieru nabyty 600 zł taniej.
Do tego gratis w postaci firmowej książki kucharskiej.
No i szaleństwo, a co! Nabyłam sobie przystawkę do mielenia mięsa. No i maku oczywiście :) 
Już czuję zapach makowca.

wtorek, 18 listopada 2014

Brzydko pachnący problem

Pewnego radosnego dnia, po wejściu do górnej łazienki i spiżarki, w nos uderzył nas smrodek. Taki kanalizacyjny. Dziwne bo w żadnym z tych pomieszczeń nie ma (w ogóle lub jeszcze) kratki odpływowej.
Po kilku dniach szperania po necie i węszenia (w przenośni i dosłownie), mąż wyniuchał źródło kłopotu.
Okazało się że w naszym kominie wylot kanalizacji i wentylacji jest w jednej linii, a pomiędzy nie ma ścianki odgradzającej. Tak oto cały aromat kanalizacji, przy intensywnych ruchach powietrza, był zawiewany do kanału wentylacyjnego, co niestety czuć było w domu.
Nie wiem czy tak się normalnie buduje kominy, czy my czegoś nie dopilnowaliśmy? 
Tak i mąż znalazł sobie robotę na deszczowe południe.
Niestety usunięcie smrodku wymagało wspinaczki dachowej.
Trzeba było wyciąć blachę, wykłóć płytę na kominie, wprowadzić rurę pcv, całość uszczelnić pianką, zainstalować rurę ocynk z daszkiem i zasilikonować dziury, żeby nam nie ciekło.
I przy tym wszystkim nie zjechać na glebe.  
Po godzinie stania na mokrym, śliskim dachu, robota  była zakończona.
Pozostało wyciągnąć szmaty z zatkanej wentylacji, no zatkać trzeba było, bo aromat trudny do zniesienia,  poczekać na odpowiednie wiatry i ocenić rezultaty.

Od robót minął tydzień.
Wczoraj gwiździło jak w kieleckim.
W łazience i sprziżarce nie czuć nic niepokojącego.
Tfu, tfu. Sukces?

niedziela, 16 listopada 2014

Humanitarna walka z Cosiem

Coś o czym pisałam w ubiegłym tygodniu, chyba nas opuściło.
Odpukać w niemalowane, co by toto nie powróciło.
Na szczęście walka odbyła się w sposób nie zmniejszający populacji Cosia.
W toku zabawy w Sherlock`a Holmes`a ustaliliśmy, że zwierz wspina się namiętnie po jednym tylko rogu budynku wzdłuż rynny, skąd prawdopodobnie przedostawał się na dach i dalej jakąś dziurą pod dachówkę.


Odcinek rynny biegnący od dachu do ściany wydawał być się jego jedyną szansą na podbój naszego poddasza, to i mąż radośnie rynnę odinstalował.
Coś okazało się jednak sprytne i poszło sobie na drugą rynnę.
Ale mąż sprytniejszy od Cosia! Ściągnął wszystkie rynny.
Dzięki o Panie, że nie padało przez ostatnie dni, bo byśmy przez tydzień elewację szorowali.
Po nocce bez rynien elewacja upaprana była na każdym rogu. Niestety Cosiowi zabrakło mostu na dach. Kolejnego dnia śladów na elewacji już nie było.
Dla bezpieczeństwa, stan bezrynnowy planujemy pozostawić przez najbliższe kilka dni lub tygodni, na ile pozwoli pogoda.
Coś niech sobie w tym czasie inne gniazdko znajdzie.
My jednak pozostajemy czujni, w stanie obserwacji i gotowości.
Jeżeli Coś wróci będzie musiało stoczyć z nami długą walkę o poddasze :)

piątek, 14 listopada 2014

Wyposażenie łazienki

Wpadłam w szał uszczuplając stan konta bankowego.
Mam koncept na łazienkę i nie zawaham się go wprowadzić w życie. 
Robimy lekkie retro/metro przełamane odrobiną Skandynawii w postaci słupa :)
Brzmi dziwnie, pozostaje mi liczyć, że efekt wizualny będzie zadowalający.

Tak czy siak, przez przeszło  miesiąc szukałam  cegiełek w korzystnej cenie. Mugaty Vives`a są w moim sercu na stałe, ale uznałam, że nie jest zdrowym przenosić kuchnię do łazienki. Szukałam więc glazury płaskiej o wymiarach cegiełki, ewentualnie 15x30.
Ni w ząb.
Jak człowiek nie potrzebuje, to jest tego pełno.
Jak szuka, trafia jedynie na glazurę w półki de lux, na którą zwyczajnie nas nie stać.
Po depresji finansowej zdecydowaliśmy się na lekko niegabarytowe cegły z Castoramy.
Widziałam gdzieniegdzie zdjęcia z realizacji na tej płytce i uznałam, że efekt jest do przyjęcia.
Cena tym bardziej 55 zł / metr

Glazura grzeje już miejsce w garażu.
Planuję dobrać do nich jakąś kwadratową płytkę 10x10 z lekką strukturą, aby przełamać surowiznę bieli.


Teraz czeka mnie akcja przeliczenia powierzchni i zamówienia płytek podłogowych.
I tu jest kłopot z cyklu wszyscy producenci się zawzięli.
Albo ja sobie wymyśliłam?
Nie, wolę wmawiać sobie, że z moim gustem jest wszystko ok.
Tak więc, niech zostanie, że producenci się nie znają i tak oto jedynie Vives wypuścił na rynek płytki oktagonalne.
Tu nie mam żadnej opcji. Przekopałam całą sieć i wszystkie możliwe sklepy, łącznie z namiotem wyprzedażowym na chemobudowie.

Płytki Vives, seria Octagono Alaska z czarnymi wstawkami. 



Podłoga swoje kosztować będzie. 


O dziwo udało się również zdecydować na wannę. Długo toczyliśmy walki małżeńskie.
Mąż bowiem uparł się na wannę z hydromasażem (nie wiem po co nam wanna z hydro  skoro mamy panel prysznicowy z biczami; z resztą słyszałam też o niezbyt korzystnych opiniach co do utrzymania sterylności takich wanien).
Ja z kolei zakochana jestem w wannach tradycyjnych na lwich łapach :) Niestety te ceny ....
Tak się kłóciliśmy, aż pewnego dnia całkiem przypadkiem wylądowaliśmy w salonie Excellent`a i wyszliśmy z zanotowanym modelem.
Wanna Excellent model Elegance.
Odpowiednio duża dla męża czyli 170 cm. Jest cudnie wyprofilowana, ma lekki zagłówek i myślę, że mimo nietradycyjnych uchwytów fajnie wkomponuje się na nasze metro.
Internetowo udało nam się kupić za 1200 zł. Czekamy na przesyłkę.


No i najgorsze co nasz czeka.
Ceramika.
Zakochałam się w Roce, seria Dama Retro.


Umywalka na tę chwilę osiągalna jest w jednym tylko sklepie. Bardzo zabawne

WC wiszący natomiast ma jeden podstawowy feler. Nie ma do niego deski wolnoopadającej. Ponieważ w dolnej łazience taką mamy, już czuje czym się skończy instalacja w drugiej łazience deski tradycyjnej.
Nie pozostaje nic innego niż zdekompletować serię.
I tu się pojawia problem doboru do umywalki innej miski, która choć odrobinę się wpasuje.
Choć nie, kłopotem nie jest dobór. Kłopotem jest brak modelu na rynku.
Oto i Roca z serii Giralda.


Szukajcie a znajdziecie.
Ech...

Jak tu budować, żeby nie zwariować.

wtorek, 11 listopada 2014

Tchórz, łaska czy inne cholerstwo

Ja nie wiem, co takiego w naszej chacie, że wszelka gadzina do nas ściąga.
Na przełomie lata i jesieni mieliśmy rój much i os w kominie dymnym.
Przez całe lato napotykałam się na pajęczaki o gabarytach tarantuli.
A w tym tygodniu zorientowaliśmy się, że nasze poddasze zasiedliło COŚ.
Coś ma cztery małe łapki, 3-4 pazurki - bynajmniej na tyle wskazują ślady pozostawione na elewacji, biega po podbitce - widzieliśmy i słyszeliśmy na własne narządy i chyba nie chce nas opuścić. Coś wspina się po elewacji wzdłuż rynny a potem hyca na dach i znajduje jakąś szczelinę, której my nie dostrzegamy.
Nie jestem zwolennikiem mordowania gadziny, ale, o ile toto nie jest przeze mnie do domu ściągnięte, to samo niech się nie pcha. Jak się mi Coś na dobre przebije do ocieplenia i uwije gniazdko w wacie, to mamy przerąbane do końca istnienia budynku.
Zwyczajnie nie chcę, żeby Coś z nami mieszkało.
Niech sobie norę wykopie w ogrodzie, albo do garażu blaszanego idzie. Ale do domu?! Bez proszenia?! 
Jak się tego pozbyć?!

Aktualnie na nocke mąż zainstalował pseudo_pułapkę  w postaci odwrotnie otulonej na rynnie rolki taśmy klejącej, która jest ruchoma i ma spowodować poślizg Czegoś. Pod rynną postawił wiadro z wodą i klockiem drewnianym. Po nocy klocek był zwalony, elewacja znowu brudna, a taśma obrócona. Wygląda więc, że Coś się wspięło, upadło i nie wiadomo co dalej. Poddało się czy podjęło druga próbę omijając pułapkę?
Mąż więc zdemontował rynnę i będziemy obserwować czy przeniesie się na kolejną.

Trwają poszukiwania właściciela psa długowłosego, który pozwoli wyczesać swojego pupila i odda w dobre ręce pulielek,  bowiem dobre dusze doniosły, że Coś może wypłoszyć zapach sierści psiej.
Jak na złość w śród znajomych, brak psów o długim włosie. Pozostaje mi polować na przypadkowych ludzi na pobliskiej trasie spacerowej, gdzie psów hasa wiele.
Jest jeszcze opcja bardziej drastyczna, mianowicie zakup wnyków. Choć nie ukrywam, że wolałabym Coś przepłoszyć a nie dobijać.
Zapewne było by prościej poszukiwać skutecznych metod, gdybyśmy wiedzieli do jakiego gatunku Coś się zalicza, ale nikt z nas owego na oczy nie widział. Pozostaje szukać na czuja.
Jeśli zagłada tu ktoś, kto stoczył walkę w podobną gadziną, proszę o info.

sobota, 8 listopada 2014

Rynek rozczarowuje, a Ikea dopieszcza

W moim rodzinnym domu zawsze brakowało stołu z prawdziwego zdarzenia.
Stołu gdzie gromadzili się ludzie, jedli albo pościli, debatowali albo milczeli, pili kawę lub co kto woli.
W moim dorosłym domu stół jest. Do pełni szczęścia brakuje mi pozytywnej, ciepłej atmosfery wokół.
Brakuje mi dobrego oświetlenia.
Dla mnie dobre  oświetlenie oznacza `ruch` światła. Dlatego ostatni rok spędziłam na poszukiwaniu  właściwych lamp z płynną regulacją wysokości.
Rok to dużo jak na poszukiwanie lampy, zwłaszcza w sytuacji, kiedy rynek nie jest nasycony tym czego się szuka.
W sklepach stacjonarnych, sprzedawca zapytany o takie rozwiązanie, albo robi wielkie czy lemura (zupełnie jakby biedaka z obuwniczego wpuścili do oświetleniowego;  swoją drogą zaskakująco dobijający jest brak kompetencji sprzedawców), albo wskazuje na uroczy model w cenie 50 zł (cena cud miód...) rodem z czasów badziewnego PRL`u. Ot takie cuda rządzą


Rynek proponuje też coś co mi osobiście przypomina
oświetlenie akwarystyczne

statek kosmiczny 



coś co w sumie nie przypomina niczego






Można też trafić na modele, które rzeczywiście wyglądają jak lampa i nawet byłabym skłonna powiesić w swojej jadalni lampę z przeciwwagą (tych o dziwo jest sporo), niestety ceny zaczynające się od 600 zł przy moich trzech sztukach, jest ceną miażdżącą.




Jak by ten stan opisać. Zwyczajnie producenci lamp z płynną regulacją wysokości nie trafiają w moje serce.
Jest jeden producent, który ogólnie z serce trafia.
Love Ikea.
Powtarzam się.
Normalnie tego nie robię, ale okoliczności, w których stawia mnie Ikea nie pozostawia mi wyboru.
Love, bo:
jak nie mam w czym gotować, Ikea daje -15% na garnki
jak nie mam gdzie trzymać mąki, Ikea daje -15% na pojemniki
jak sobie upatrzyłam oświetlenie, Ikea daje - 15% na lampy wiszące
No jak tu nie kochać.

http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/30147166/ 

foto. IKEA

Nie, to nie moje dzieci.
I nie moja kuchnia.
Ale moja lampa.
Nie, lampa ruchoma nie jest. Ale ma być. Mam na to plan, który obiega od standardowych rozwiązań rynkowych. Nie wiem jaki będzie efekt wizualny, liczę jednak że lamp nie oszpecę, a funkcjonalnie będę usatysfakcjonowana. 
Jaki jest mój plan? Podzieję się jak zrobię i będzie działać :)
Jeżeli nie zadziała, będę musiała na forum publicznym przyznać się do porażki i zawiesić lampy na stałe.


niedziela, 19 października 2014

Czy nie szybko?

Tak się zastanawiam, czy aby nie za szybko, podejrzane szybko i sparowanie poszło układanie 80 metrów paneli na piętrze?
Zaczęliśmy w poniedziałek. Skończyliśmy w piątek.
5 dni, a w sumie to popołudni, no gdyby się czepić to wieczorów.
5 wieczorów po 3 godziny dziennie? I po robocie.
Ot, taki dostałam od nas prezent urodzinowo_imieninowy.

Stan w każdym razie jest taki, że zostało obciąć nadmiary folii i wyczyścić z kurzu.
Listew podłogowych postanowiłam na tę chwilę nie kręcić. Nasza podłoga będzie swobodnie pływać, aż nie zainstalujemy schodów i drzwi. Czyli gdzieś w styczniu.
Po montażu schodów dotniemy jeszcze kilka stuk graniczących bezpośrednio z elementami balustrady.
W sumie górę można by pomału zasiedlać :)
A przynajmniej jest gdzie przechowywać różne szpeje niegarażowe.

Zdjęć poglądowych chwilowo brak, bo strasznie brudno.

Co ja teraz będę robić popołudniami?!
Zanim nie znajdę natchnienia na łazienkę, jestem bezrobotna.
Strasznie dziwny to stan...
Przez ostatnie dwa lata, oduczyłam się leniuchować.

niedziela, 12 października 2014

Jakie plany?

W sobotę przyjechały panele, podkłady i listwy podłogowe.
Love. 
Od poniedziałkowego lub wtorkowego  popołudnia zaczynamy akcję układania podłóg na piętrze.
O ile nie wydarzy się nic nieoczekiwanego (co jest mało prawdopodobne), do listopada będziemy mieć zamknięty temat podłóg.
W niedzielne popołudnia rozpoczynam poszukiwanie inspiracji i materiałów do łazienki na górze.
Ambitnie chcę wykończyć ją do końca roku. 
W tzw. międzyczasie musimy jeszcze zaprojektować, nabyć materiały no i skonstruować szafę do wiatrołapu. Wieszanie kurtek gdziekolwiek się da i wieczne potykanie się o wszechobecne buty zaczyna doprowadzać mnie do szaleństwa.
Za dwa tygodnie jedziemy do naszego Pana Stolarza wpłacić zaliczkę i podpisać umowę na wykonanie schodów (... byle do przełomu roku :))) )

Zaczyna to wszystko wyglądać jak dom :D

środa, 8 października 2014

Specjalistyczny wtorek

Wczorajszy dzień był mozolny, bo pilnowanie Specjalistów do przyjemnych zajęć nie należy.
Można by w tym czasie na przykład poddasze malować ;)
Ale nie ma co narzekać, załatwiliśmy dwa tematy.

Pierwszy przybył Pan Serwisant od Vaillanta.
Nie pisałam tu wcześniej, ale jakiś miesiąc temu zauważyłam, że nasza kosmiczna stacja nawigacyjna do ogrzewania, nie pokazuje temperatury zewnętrznej. Pierwsze odczucie -  czujnik temperatury wysiadł. Telefon do przyjaciela, czyli instalatora, który po miesiącu do nas dotarł i orzekł, że kabelki w czujniku się nie wypięły, teoretycznie wszystko wygląda ok, więc czujnik najlepiej zgłosić na serwis, bo jest jeszcze na gwarancji. 
Serwis Vaillanta zgłoszenie przyjął i po tygodniu, czyli wczoraj Pan Serwisant zawitał w nasze progi. Przywiózł nowy czujnik i kalka innych części (na wszelki wypadek, bardzo profesjonalnie). Po przypięciu czujnika na zewnątrz budynku, wskaźnik dalej pokazywał 0. Po podpięciu za piecem wszystko działało poprawnie. Zresztą nie tylko na nowym sprzęcie ale tez na naszym!
Serwisant stwierdził, że na jego gust to mamy uszkodzony kabel na odcinku pomiędzy piecem na czujnikiem na zewnątrz.
Kłucie! (na miły Bóg znowu!)
Wtem Szanowny Mąż uświadomił sobie, że ok. miesiąca temu montował w kotłowni kratkę wentylacyjną i być może w okolicach przechodził owy kabel.
Mąż, Pana Serwisanta przeprosił za zamieszanie i całe nasze szczęście, że nie musieliśmy bulić za przyjazd (dziękujemy Panie Serwisancie).
Wieczorem ściana w okolicach kratki wentylacyjnej straciła tynk i naszym oczom ukazał się przeiwrcony na wylot kabelem.
Ależ mam zdolnego Męża :)


W czasie dłubacki przy kabelku zadzwonił Pan Stolarz.
Przesympatyczny góral z polecenia wpadł na schody, obejrzał zdjęcia na necie obrazujące naszą wizję  realizacji, zrobił szybkie wyliczenia i tak oto staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami przyszłej stolarki schodowej.
Pan Stolarz zdecydowanie załapał czego oczekujemy, zaproponował kilka dodatkowych rozwiązań, po czym zaczął robić żmudne, trwające dwie 1,5 godni pomiary...
Zostało jedynie wyruszyć w 70-cio kilometrową podróż do Stolarza, aby podpisać umowę, wpłacić zaliczkę i dostarczyć fragment panela do doboru koloru.
Jestem szczęśliwa. I chudsza o 7 tysięcy zaliczki ;)
Przedyskutowaliśmy też z Panem Stolarzem temat naszych brakujących drzwi do kuchni. Wymyśliliśmy sobie tam drzwi wahadłowe, pełne, jednoskrzydłowe. Pan Stolarz sprowadził nas jednak na ziemię. On oczywiście takie zrobi, klient nasz Pan. Ale przy takich gabarytach i materiałach, zawiasy muszą być odpowiednio duże, przez co będą z większą siłą drzwiami poniewierać. Jednym słowem Pan Stolarz nie gwarantuje, że (1) zawiasy i ościeżnica takie obciążenie wytrzyma, (2) że się nam lodówka od uderzeń nie rozsypie.
I tu już nieco moja radość wcześniejsza opadła. Bo zanosi się na to, że moich wymyślonych drzwi wahadłowych nie będzie (wszystkie głosy zdrowego rozsądku odradzają). Normalnych drzwi na klamkę nie chcę, bo jak będę wchodziła z tobołami, to trudno jeszcze klamki używać (efekt byłby taki, że zamiast przez drzwi wchodziłabym do kuchni przez salon). Tak oto chyba musimy jakoś obrobić naszą dziurę (prawdopodobnie w stolarkę) i pozostawić otwór drzwiowy bez drzwi.
Będziemy mieli co robić w zimie ;)



Szkoda przy tym wszystkim, że Pani Kierownik nie znalazła dla nasz czasu.
Choćby na telefon.
Czekamy.

niedziela, 5 października 2014

Panele podłogowe

Góra zagruntowana. 
Malowanie w toku. 
Wpadliśmy w szał panelowy, ale długo nie musieliśmy szukać.  Szybko wpadły nam w oko te właściwe. 
Wpadły i zostały. 
Inne są nieważne.  
Ot i nasze. 
Panele podłogowe Dąb Genua by_Kronopol Luna


Mają wyraźną strukturę drewna, są matowe i w ślicznym kolorze. 

Panele widzieliśmy w trzech miejscach. 
Zróżnicowanie cenowe w poszczególnych sklepach jest zaskakująco... zaskakujące.  
Sklep nr 1  - cena 55 zł /m nieco nasz przytłoczyła, ale niezmordowani szukaliśmy dalej.
Sklep nr 2 - cena 37 zł /m - już lepiej
Sklep nr 3 - wybuszowany w necie - 32 zł /m z montażem. Radośnie. Zarezerwowaliśmy nawet termin montażu. Tu był drobny kłopot. Najbliższy wolny termin 4 listopad (montaż bez listew podłogowych bo te mamy własne, powoduje tak odległy termin). Sklep posiada też dość atrakcyjne ceny podkładów. Ale 4 listopad... No i radość z własnoręcznego układania paneli idzie w niepamięć. Bez montażu panele też można nabyć w tym sklepie w cenie ok. 37 zł/m.

Po kolejnym dniu buszowania sieciowego znaleźliśmy też Sklep nr 4 - cena 33 zł /m bez montażu - zlokalizowany nieopodal, można odebrać panele osobiście. Plus podkłady dostępne w atrakcyjnych cenach. Teściu jak usłyszał, to chciał od razu wsiadać w auto i odbierać. Mimo, że  jeszcze nie zamówiliśmy ;)
Tak i po tygodniu intensywnych analiz uznaliśmy, że panele położymy sami :) Bo co mielibyśmy robić przez te najbliższe trzy tygodnie?! No co?

Jutro składamy zamówienie. Panele mają być do odbioru we czwartek, ale ze względów logistycznych przywieziemy je dopiero w sobotę. 
Mamy zatem całe pięć dni na malowanie. 

Radość nieogarnięta. 

P.S. We wtorek istny armagedon. Przybywa dwóch specjalistów na roboty i Pani Kierownik (może), która nie wiedzieć czemu nie potrafiła wywiązać się ze swoich obowiązków i dostaliśmy odmowną decyzję na odbiór budynku (F^$#@U*#&^C%%$#K - o tym więcej innym razem, jak ochłonę, bo nie chcę żeby mi wujek google zamknął bloga za niecenzuralne treści).

piątek, 3 października 2014

Przyjemna sypialnia - ważna rzecz dla rozwoju rodziny ;)

Dawno, dawno temu, podjęliśmy radosną decyzję, że w naszej sypialni na suficie wyląduje podbitka.
Długo to trwało, ale chyba nie zapeszę pisząc, że robota w końcu za nami.
Gdybyśmy na etapie ocieplenia poddasza podjęli tą decyzję, to pewnie wyglądałoby to inaczej (lepiej) i byłoby prościej w robocie.
Tak musiałam podbitkę składać `panelami` na podłodze i w całości przykręcać do profili.

Szpary pomiędzy podbitką i belami przykryłam płaską listwą maskującą.
A co większe dziury ;) zapaprałam akrylem.
Całość pomalowałam dwiema warstwami farby do drewna Colorit.

Na razie zostaje jw.
Zobaczymy z czasem jak zacznie reagować drewno z farbą.

Tymczasem dla wypełnienia dzieła przeszukałam internet w poszukiwaniu właściwego koloru do naszej sypialni i doszłam do straaasznie nudnych wniosków.
Sypialnia pomalowana będzie na .... SZARO!
Tak tak. Nudziara jestem. Monotonna. Bezbarwna.

Ale myśląc przyszłościowo.
Jak sobie rzucę jakiś kolor na ścianę to będę uwiązana na dodatkach.
A tak trzaba ściany podciągnąć na uniwersalny kolor i można szaleć. Zasłony, pościele, pledy, duperelki. Do wyboru do koloru.
Analiza uniwersalności koloru zakończyła się na czterech typach.
1. biały - no fajnie, ale mi biała podbita i białe meble dokumentnie znikną w tej sypialni.
2. czerń - troszkę zbyt radykalnie
3. odcienie kawy - ładnie, ale nie w sypialni.
4. SZAROŚĆ - nie mogę złego słowa znaleźć.

I co ważniejsze, mąż nie ma nic na przeciw!
Nic tylko wałek łapać, jak dobrze pójdzie jeszcze dziś :)  

wtorek, 30 września 2014

Projekt: stolik

Nie jestem oryginalna.
Zgapiam jak wlezie.
Nic nie poradzę, że stoliki paletowe skradły moje serce.
A że w naszym salonie póki co nie ma gdzie postawić wieczornej herbatki, wpadłam w szał. Czyli do garażu :) Zrobiłam research palet, zamówiłam cztery kółeczka kauczukowe z łożyskiem - udźwig jednej sztuki 50 kg to istotne info - kupiłam puszeczkę farby i uruchomiłam szlifierkę. Zajechałam 2 tarcze ścierne :/
Ale mam. Na czym postawić wieczorną herbatkę.


Stoliczek jest nieco koślawy, nierówny, taki żywy.
Prawdziwe DIY.
Jak kiedyś kupię docelowy, ten znajdzie swoje misce, gdzie indziej, choćby w ogrodzie.


Zachęcam do paletowego DIY w trzech krokach

1. Dorwij paletę.
Jeśli jest zbyt duża, przetnij na pół. No dobra, na 48/52 - stolik musi mieć drewniane klocki `nibynóżki`.


2. Podejmij ważną decyzję.
Czy blat Twojego stolika ma być żeberkowy (jak w oryginalnej palecie) czy pełny.
Wersja pierwsza, dla mnie jest mało praktyczna chyba, że zwiększasz koszty produkcji i na wierzch położysz szybę lub pleksi.
Mój stolik jest pełny, więc przerwy pomiędzy żeberkami zapełniłam dorwanymi gdzieś deseczkami (tych u nas dostatek).
Taką konstrukcję traktujemy papierem ściernym. Najszybciej na szlifierce, ręcznie można się zajechać.
Możemy też drewno pozostawić surowym, w wersji hardcore, ale uwaga na drzazgi.

3. Całość malujemy zmywalną farbą do drewna.
Dla mnie najlepiej kryjąca i najtrwalsza przy ścieraniu na mokro póki co jest farba Colorit ( z misiem widoczna na zdjęciu poniżej).
Farby akrylowe do drewna & metalu, które do tej pory używałam, niestety nie były aż tak odporne na ścieranie i bardzo szybko łapały szare smugi z kurzu, przez co wymagały lakieru bezbarwnego, a to już nie ten efekt.
Ilość warstw farby zależy od naszych oczekiwań stopnia wybielenia drewna.
Ja pokryłam dwiema warstwami. Po pierwszej warstwie, dobrze jest przetrzeć przynajmniej blat drobnym papierem (gramatura min. 120).
Po wyschnięciu dokręcamy kółeczka ( i ja dodatkowe klocki żeby podnieść wysokość).
I proszzzz.
Herbatka raz.


Koszt stolika:
- paleta -  0 zł - w ilościach niezliczonych dostarczane z płytkami, kamieniem elewacyjnym itp.
- kółeczka - 20 zł / 4 szt. (magia internetu)
- farba - 30 zł (zostało pół puszki, które poszło na podbitkę)
- tarcze ścierne - 5 zł / 2 szt. (ech internet)
Wartości dodane:
- eco-recycling
- i tak się nie zdecyduję teraz na meble do salon, a herbata stać gdzieś musi 
- radość z pierwszej jazdy po salonie - bezcenna
- w razie potrzeby stolik może pełnić też rolę siedziska 

poniedziałek, 29 września 2014

Kominkowe przeboje czas zacząć - serwis gwarancyjny cz. III

Po tygodniu Panowie z serwisu gwarancyjnego Kratek.pl dotarli na nasze włości.
Robota trwała 1,5 godziny.
Panowie mili, z rozmowy kompetentni.
Wyczyścili elementy `widoczne` i potraktowali je farbą do wkładów.
Efekt końcowy ma się o tak 
 
Moje osobiste rozczarowanie z serwisu
Na karcie zgłoszenia reklamacji producent prosi o wskazanie oczekiwanego sposobu rozparzenia reklamacji. Mąż wpisał więc, że oczekujemy wymiany części ruchomych (a trochę ich tam jest) i czyszczenia i impregnacji/malowania części stałych.
Skoro producent odpowiedział, że reklamacja została przyjęta, to zakładałam, że zrobią to o co wnioskowaliśmy.
Panowie tymczasem ograniczyli się jedynie do czyszczenia i malowania. Elementy na pierwszy rzut oka `niewidoczne` (górna listwa, ujście do komina i ruszt) jakie były takie pozostały.
Puki co temat tak pozostawiamy, bo idzie sezon grzewczy i aż się prosi o palenie.
Poczekamy do kolejnej jesieni i zobaczymy jak się sprawa (czyt. rdza) rozwinie.


sobota, 20 września 2014

Kominkowe przeboje czas zacząć - serwis gwarancyjny cz. II

Kratki.pl uznał naszą reklamację na zardzewiały wkład.
Rozpatrywanie reklamacji trwało ok. 10 dni.
Dostaliśmy info, że skontaktuje się z nami serwisant.
Czeka nas zatem wymiana elementów ruchomych i czyszczenie tego czego wymienić się nie da.


niedziela, 14 września 2014

Kominkowe przeboje czas zacząć - serwis gwarancyjny cz. I

Nasz kominek ładny jest. Prosty i klasyczny.
Ładnie zabudowany nawet. Prosto i klasycznie.
Oko cieszy.
Do czasu, aż się człek do niego nie zbliży.
Jak by to cenzuralnie określić... prawie mnie krew nagła zalała jak się ostatnimi czasy zaczęłam dziadowi przyglądać.
Dziadowi zżeranemu przez RDZĘ.
Tak, tak. Nie sądziłam ze to możliwe w obecnych czasach. Że produkuje się wkłady które po niespełna dwóch sezonach grzewczych nabierają rudego koloru.

Tak i uderzyliśmy do naszego sklepu, pokazaliśmy zdjęcia i Pan stwierdził, że i owszem wkład czasami może lekko chwycić, ale nie tyle.
Dostaliśmy formularz reklamacyjny do kratek.pl, mąż wysmarował elaborat i czekamy. Co kratki zamierzają  z naszą kratką poczynić.
A jest co czynić. Bowiem zardzewiały jest praktycznie każdy element. I o ile elementy wewnętrzne jako mało widoczne, aż tak nie drażnią, tak elementy zewnętrzne pokryte rdzą mogą doprowadzić do łez i rozpaczy.
Z grubsza wygląda to tak...
 
 
 
 

No nikt mi nie powie, że to normalne.
Nie paliliśmy węglem. 
Drewno pewnie miało jakiś stopień wilgoci, bo jak ma nie mieć jak leży na dworze przykryte plandeką.
Temperatura w pomieszczeniu nie spadała poniżej 11 stopni.
Do czyszczenia używaliśmy zalecanych środków i chyba postępowaliśmy zgodnie z wytycznymi. Zresztą co można robić źle podczas czyszczenia szyby.

W akcji szperaczej w necie niewiele znalazłam na temat rdzewiejących wkładów. Znajomi posiadający ten sam model, użytkowany  sezon dłużej, nie zauważają u siebie takich anomalii.
Tak i czekamy na odpowiedź z kratek.pl i modlimy się aby nie był konieczny remont w świeżo wykończonym salonie.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Numer porządkowy budynku i biurokracja okolicznościowa

Dostaliśmy numer budynku. 
Od złożenia wniosku do wydania papierka mięło 7 dni roboczych. Miłe zaskoczenie w sytuacji kiedy miła Pani w Urzędzie ostrzegała o terminie miesięcznym. 

Nasz dom, mimo braku odbioru, jest już bezwzględnie identyfikowalny.
Teraz mamy 30 dni, żeby powiesić tabliczkę, ot taki obowiązek ustawowy.  Na szczęście o tym obowiązku człek informowany jest na papierku z nadaniem numeru.
Ba musimy powiesić tabliczek sztuk dwie. Bo nasz domek jest zlokalizowany w drugim szeregu zabudowy od ulicy.
Musimy więc powiadomić uczestników ruchu drogowego - tabliczka numer jeden przy ulicy, a następnie pozostałych  uczestników ruchu lądowego - tabliczka numer dwa na budynku.

Wytycznych co do wyglądu - brak.
Swoją drogą uważam, że to duża dziura w próbie nadania ładu przestrzennego. Może to i ograniczanie swobody obywatelskiej, ale podoba mi się jak wszystkie domy w mieścinie mają takie same tabliczki. Wszystko jasne i czytelne.

Tak i szukam natchnienia.
Czyli  tabliczki.
Wzorów do wyboru do koloru
Puki co moje typy są trzy.
Każda podoba mi się z innych względów.
Wszystkie łączy jedno - są proste i niewymyślne.

 ***

Wersja plexi. 
Wystająca ze ściany. 
Pasowałaby do balustrad :)
No i woda z deszczu nie spływałaby po ścianie.


***

Wersja alu. 
Prosta, klasyczna w formie i treści.
Łatwa w utrzymaniu czystości, ale przytwierdzona na płasko do ściany. 


***

Wersja alu II
Równie prosta, nieco mniej... elegancka?
Literki są lekko wypukła, ale nie tyle alby utrudnić czyszczenie. 
Pachnie nieco PRL`em.
Mimo to fajna.


Życie jest skomplikowane. Tyle razy trzeba decyzje podejmować...
Co czynić?!


P.S.
Mądry polak po szkodzie.
Tabliczka z numerem porządkowym powinna być oświetlona.
Bardzo śmieszne.
Skoda, że nikt nie powiedział jak robiliśmy elektrykę. 
Prądu pod tabliczkę brak.
Solar odpada - mąż protestuje ze względów wizualnych (zresztą słusznie).
Trzeba kombinować. 

czwartek, 14 sierpnia 2014

Schody wewnętrzne / balustrada schodowa - inspiracje


Dłubanina przy balustradzie zmusiła do powolnych rozważań nad docelowym, wyglądem schodów na naszych włościach.
Pierwotne, bardzo pierwotne, wyobrażenia kręciły się wokół połączenia drewna, stali i szkła.
Ale w miarę rozwoju sytuacji i zakupu kolejnych `elementów` wyposażenia wiem, że pierwotne założenia odbiegają od obecnego kształtu wnętrz.
Stal odeszła w niepamięć.

Obecnie moje myśli krążą w okolicach bardziej tradycyjnych form.
Bo nie zapominajmy, schodów się co dwa lata nie zmienia.
To inwestycja długofalowa.
Będzie trzeba z tym żyć.
Być może do końca naszych dni.
Co mi teraz w duszy gra.

***

Love.
Drewniane stopnice i poręcze.
Białe podstopnice najchętniej z mdf`u oraz  tralki i słupki.
I wysoka biała listwa wykończeniowa ze skosa.
Jak tu

Love.
Poniżej wersja z dodatkową belką poprzeczną, tak że tralki nie wchodzą w stopnie.
Cyba bardziej praktyczne przy czyszczeniu stopni.


 ***


Tu wersja z białą poręczą i odrobinę mniej ozdobnymi wykończeniami.
Ładne, ale chyba odrobinkę mdłe.
Choć mniej detali na tralkach i słupkach mi bardziej odpowiada.




 ***

Sielsko, anielsko.
Śliczne, tylko czy bezpieczne?
Te przestrzenie trójkątne, spore.
Dla singla lub bezdzietnego małżeństwa w sam raz. Ale co z pełzającymi dziećmi?


 



***

I wersja drewno plus szyba.
Przez pewnie czas faworyt na liście.
W sumie ciągle mam sentyment.
Odrobinkę bardziej nowocześnie niż w wersji pierwszej, ale ta szyba.
Dwie kwestie: bezpieczeństwo i utrzymanie czystości.
Szyb ci u nas dostatek. Czy zwalać sobie na głowę kolejne metry do pucowania?


wtorek, 12 sierpnia 2014

Project: balustrada

Co robi przeciętny obywatel, kiedy Kierownik budowy żąda balustrady na schodach, a źródełko i stan prac  nie pozwalają chwilowo na profesjonalny produkt?
Przeciętny obywatel DIY.
Tak powstał projekt: balustrada.


Należę do upierdliwej żeńskiej grupy społeczeństwa, narzekającej na męża kitrającego wszystko, wszędzie, w ilościach różnych. Wszytko mężowi może się przydać.
Dziś muszę głowę posypać popiołem.
Ubiegłego roku, chciałam znaczną część pozostałości po kładzeniu dachu puścić z dymem. Mężowi miało się toto przydać.
Dziś z tych pozostałości zrobiliśmy sobie ową balustradę.


Sobotniego popołudnia wystrugaliśmy i wyszlifowaliśmy co ładniejsze i dłuższe krowie i dechy z szalunków.
Przetestowaliśmy przy tym nową piłę do drewna. Przednia zabawa. 
Wczoraj udawaliśmy konstruktorów.
No cóż, beż krzywo ściętych krawędzi się nie obeszło, ale przynajmniej wygląda jak prawdziwe rękodzieło.


Brzegi poręczy są pozbawione ostrych krawędzi. Trzeba dbać o potencjalnych gości :)
Jak sobie ktoś tu drzazgę wbiję, potraktuję to jako osobistą porażkę.


Całości do szczęścia pozostało zamontowanie jednej deski i podszfilowanie okolic wkrętów.

Na testach balustrada wypadła pomyślnie.
Nie zachwiała się pod ciężarem nacisku mężowej wagi ciała. Fakt, że mąż gra w kategorii wagi piórkowej, ale jednak, jest to ciężar dorosłego człowieka.

Powyższe  osobiście traktuję jako preludium do kolejnych projektów :)
Dobrze mi się w drewnie pracuje. 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Odbiór budynku, ech ta biurokracja ...

Dziś nawiedziła nas Pani Kierownik.
Zgłaszamy odbiór budynku.
Ilość świstków, które Pani Kierownik potrzebuje jest przerażająca.
Na chwilę nasze zasoby papierkowe zubożyły się o:
- projekt budynku - mamy całe dwie zmiany do naniesienia,
- protokół odbioru przyłączy wod-kan z umową przyłączeniową i oświadczeniem o zmianie warunków przyłączenia,
- oświadczenie ZIKiT`u o zabezpieczeniu wjazdu,
- protokół kominiarza - ważny do 13 września, jak nie zdążymy do tego czasu z odbiorem to będzie trzeba zapłacić drugi raz za nowy świstek :/
- protokół z próby szczelności instalacji gazowej - ważny do 9 września, jak nie zdążymy do tego czasu z odbiorem to będzie trzeba napastować wykonawcę o  nowy świstek, co pewnie też będzie kosztowało :/
- protokół z wykonania instalacji wewnętrznej wod-kan i CO,
- protokół odbioru przyłącza gazowego 

Musimy jeszcze zdobyć:
- protokół odbioru przyłącza energetycznego - energetyka robi, ale papierka nie daje jak się człek nie upomni
- czekamy na protokół z wykonania instalacji wewnętrznej elektrycznej - robi się
- i hit sezonu - nadanie tymczasowego numeru porządkowego - po kiego grzyba ?! dla domku jednorodzinnego? Pani Kierownik ma się upewnić czy w Krk na pewno jest wymagany &%%$#@

Certyfikat energetyczny się robi
Geodezja po wykonawcza leży w urzędzie i czeka na zbawienie.

Zdążymy do 9 września czy będzie trzeba wyskoczyć z kasy?
Oto jest pytanie.

czwartek, 31 lipca 2014

Jak w domu :)


Kilka dni temu dotarły do mnie nici :) I zdobyłam przy tym nowe doświadczenie. W końcu wiem ile to 5000m nici i na ile to wystarczy. No cóż zamówiona ilość posłuży mi pewnie przez dłuuugie lata ;)

A skoro miałam już nici w rękach  to i dorwałam nasze zasłony i obrobiłam w sumie 3 okna.

Tak oto moja maszyna nówka sztuka została wyśmigana ;P

Do tej pory czasu nie było na jej uruchomienie. Czasu, ani nawet zbytnio siły woli.
Zasłony mnie zmobilizowały.
A wszystko to wina (lub zasługa jak kto woli) Ikei, która cudne materiały ma na stanie, a zasłony gotowe długości 3m.
Trzeba było skrócić.
Tak i zostały mi cztery szmatki bawełniane  45x145 cm w neutralnym kolorze śmietanki. Chyba pójdą na poszewki do sypialni. Oczywiście jak tylko się sypialni doczekamy.
Wnętrze zyskało odczucia domowego. Już bardziej się nie da.
Jest gdzie gotować, robić siku, spać i czym się odizolować od otoczenia :) 

Zostały do obszycia zasłonki do kuchni. Tu sprawa nie jest już taka prosta, bo do kuchni posiadam 4 metry materiału i tyle. Radź se sama kobieto.
Ale zaparłam się, muszę jedynie opanować kilka trików szwalniczych...
Bo ja to pierwszy raz coś na pokaz ludzkich oczu szyłam. To i jest troszku koślawo, miejscami ucieka, ale tym sposobem, mam prawdziwe hand_made w oknach.


Mąż w międzyczasie wyklął na czym świat stoi parę niby_mocnych i wytrzymałych śrub, które pękły w trakcie wiercenia. Ale i to nie przeszkodziło w powieszeniu wielkiego lustra w holu.
By Ikea naturlish.
Zdjęć podglądowych brak z powodu istnego bajzlu. Nie wiem, sam się robi. Tym klamotom nogi rosną jak na nie nie patrzę.
Ale od producenta, proszzz. Oczywiście białe


A że wiertarka była na rozruchu, łazienka też doczekała się ostatniego szlifu czyli  instalacji oświetlenia i lusterka podręcznego.
Lampy niestety z perspektywy ściany i sufitu okazały się jednak zbyt duże. Mam odczucie przytłoczenia ich gabarytami. Ale na tą chwile i tak nic z tym nie zrobimy, nie znalazłam modeli mniejszych, które by mi pasowały.
Reflektory więc powiszą jakiś czas, a jak producenci oświetleń wprowadzą na rynek coś odpowiedniejszego to się wymieni.
lustereczko FRÄCK _ by _ Ikea 


My tymczasem powracamy do obróbki poddasza.  
Teraz czas na okna dachowe. Już się boję co z tego wyjdzie.