środa, 8 października 2014

Specjalistyczny wtorek

Wczorajszy dzień był mozolny, bo pilnowanie Specjalistów do przyjemnych zajęć nie należy.
Można by w tym czasie na przykład poddasze malować ;)
Ale nie ma co narzekać, załatwiliśmy dwa tematy.

Pierwszy przybył Pan Serwisant od Vaillanta.
Nie pisałam tu wcześniej, ale jakiś miesiąc temu zauważyłam, że nasza kosmiczna stacja nawigacyjna do ogrzewania, nie pokazuje temperatury zewnętrznej. Pierwsze odczucie -  czujnik temperatury wysiadł. Telefon do przyjaciela, czyli instalatora, który po miesiącu do nas dotarł i orzekł, że kabelki w czujniku się nie wypięły, teoretycznie wszystko wygląda ok, więc czujnik najlepiej zgłosić na serwis, bo jest jeszcze na gwarancji. 
Serwis Vaillanta zgłoszenie przyjął i po tygodniu, czyli wczoraj Pan Serwisant zawitał w nasze progi. Przywiózł nowy czujnik i kalka innych części (na wszelki wypadek, bardzo profesjonalnie). Po przypięciu czujnika na zewnątrz budynku, wskaźnik dalej pokazywał 0. Po podpięciu za piecem wszystko działało poprawnie. Zresztą nie tylko na nowym sprzęcie ale tez na naszym!
Serwisant stwierdził, że na jego gust to mamy uszkodzony kabel na odcinku pomiędzy piecem na czujnikiem na zewnątrz.
Kłucie! (na miły Bóg znowu!)
Wtem Szanowny Mąż uświadomił sobie, że ok. miesiąca temu montował w kotłowni kratkę wentylacyjną i być może w okolicach przechodził owy kabel.
Mąż, Pana Serwisanta przeprosił za zamieszanie i całe nasze szczęście, że nie musieliśmy bulić za przyjazd (dziękujemy Panie Serwisancie).
Wieczorem ściana w okolicach kratki wentylacyjnej straciła tynk i naszym oczom ukazał się przeiwrcony na wylot kabelem.
Ależ mam zdolnego Męża :)


W czasie dłubacki przy kabelku zadzwonił Pan Stolarz.
Przesympatyczny góral z polecenia wpadł na schody, obejrzał zdjęcia na necie obrazujące naszą wizję  realizacji, zrobił szybkie wyliczenia i tak oto staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami przyszłej stolarki schodowej.
Pan Stolarz zdecydowanie załapał czego oczekujemy, zaproponował kilka dodatkowych rozwiązań, po czym zaczął robić żmudne, trwające dwie 1,5 godni pomiary...
Zostało jedynie wyruszyć w 70-cio kilometrową podróż do Stolarza, aby podpisać umowę, wpłacić zaliczkę i dostarczyć fragment panela do doboru koloru.
Jestem szczęśliwa. I chudsza o 7 tysięcy zaliczki ;)
Przedyskutowaliśmy też z Panem Stolarzem temat naszych brakujących drzwi do kuchni. Wymyśliliśmy sobie tam drzwi wahadłowe, pełne, jednoskrzydłowe. Pan Stolarz sprowadził nas jednak na ziemię. On oczywiście takie zrobi, klient nasz Pan. Ale przy takich gabarytach i materiałach, zawiasy muszą być odpowiednio duże, przez co będą z większą siłą drzwiami poniewierać. Jednym słowem Pan Stolarz nie gwarantuje, że (1) zawiasy i ościeżnica takie obciążenie wytrzyma, (2) że się nam lodówka od uderzeń nie rozsypie.
I tu już nieco moja radość wcześniejsza opadła. Bo zanosi się na to, że moich wymyślonych drzwi wahadłowych nie będzie (wszystkie głosy zdrowego rozsądku odradzają). Normalnych drzwi na klamkę nie chcę, bo jak będę wchodziła z tobołami, to trudno jeszcze klamki używać (efekt byłby taki, że zamiast przez drzwi wchodziłabym do kuchni przez salon). Tak oto chyba musimy jakoś obrobić naszą dziurę (prawdopodobnie w stolarkę) i pozostawić otwór drzwiowy bez drzwi.
Będziemy mieli co robić w zimie ;)



Szkoda przy tym wszystkim, że Pani Kierownik nie znalazła dla nasz czasu.
Choćby na telefon.
Czekamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz