wtorek, 26 marca 2013

Przyszła koza do woza...

Wczoraj w domu pojawiła się nowa przyjaciółka.
Wywołały ją sakramenckie mrozy i wolno schnąca płyta.
Tak oto zapłonął pierwszy ogień w naszym domu.
Ot taka, szara, przerdzewiała.
Przypomniały mi się czasu dzieciństwa kiedy to w domu na piecu węgłowym, na takiej właśnie płycie smażyliśmy pieczarki. Mmmmm, rozmarzyłam się.
Zapożyczona od Pana Elektryka, bo przecie jak człowiek potrzebuje kozy to rynek pusty.
A jak już koza do nas zawitała się okazało że co najmniej jeden wujek też posiada. Nic to,  przynajmniej dostaliśmy od Pana Elektryka montaż kozy gratis ;)
Teraz dom dogrzewamy, żeby można za miesiąc tynki na suche mury położyć.
Żeby było gorąco w domu to się nie da powiedzieć, zwłaszcza jak góra nie ocieplona a pali się drewnem. Bo przecie Polska na węglu stoi, ale jak się jest w potrzebie nabycia to zupełnie jak z tą kozą. Nie ma i już.

Nie narzekając jednak na stan rzeczy, spalamy zrębki drewna z dachu i szalunków.
Generalnie jest miło.
Już nie tak surowo :)

1 komentarz: