niedziela, 29 grudnia 2013

O codzienności, niezrealizowanych planach i dotrzymanych terminach

Nudno strasznie.
Jesteśmy zmęczeni codziennością.
I ciągłymi pytaniami: "Kiedy przeprowadzka?".
Jak tak dalej pójdzie: "Nigdy!"
Ostatni tydzień w chorobie, to i budowa zaniedbana. Dni krótkie, czas biegnie jak opętany, ciągle wychodzą jakieś extra_work`i.
W dodatku się powtarzam. 
W nielicznych wolnych chwilach moje myśli uciekają już do etapu URZĄDZAM. Tylko etap ciągle odległy.
Żeby jednak poczuć trochę zapach nowego domu dałam się ponieść nimi_szaleństwu_zakupowemu. Ikea tak na mnie działa.
Na nowe śmieci dorobiliśmy się kieliszków do wina. 
Skuszona promocją Weekendową 7,99 3,99 (stare kieliszki radośnie tłukłam przez ostatnie lata i tak zostaliśmy o dwóch sztukach z 6-ciu)



No i moje cacko - kosz z pokrywą, u nas z przeznaczeniem na czynności okołokominkowe w kolorze black 
 foto. ikea

Wymacałam też śliczne materiały na rolety i nie zapuszczałam się na dział expozycji, żeby się nie denerwować. 

Nabyliśmy również (w końcu!) zlew. 
Po długich, męczących poszukiwaniach, wybrałam mniejsze zło, czyli zlew kamienny o niezadowalającym mnie układzie komór. Układ zadowalający, w granichach naszych możliwości finansowych, był jedynie w zlewach stalowych. Blech. Tak i dziś do domu przywieźliśmy naszego Franka model MRG 651-78 grafit.
fot. oleole


Ze zlewem miałam swoje przeboje. 
Dwa tygodnie temu usiłowałam kupić w pewnym sklepie internetowym (nazwy tutaj nie wymienię z racji kultury). Minęły dwa tygodnie i telefonu ze sklepu brak, to i wykręciłam, żeby się przypomnieć. Się dowiedział. Pan P., zajmującego się zamówieniami przez telefon, nie kojarzy, to i nie zamówił. Że byłam zestresowana kazałam Panu P. jednak zamówienie pchnąć do przodu. A jak do domu dotarłam to uznałam że o nie, tak się klientów nie traktuje. 
Kupiłam u konkurencji :D 
Świnia ze mnie, ale cóż, prawa rynku. 
Jak ja mam czekać kolejne dwa tygodnie (dwa tygodnie bo koniec roku i "inwentarka jest" ) i może się zdarzyć, że zlew do mnie nie dotrze przed meblami kuchennymi, to ja Panu P. dziękuję. 
Jutro kulturalnie zadzwonię i odmówię. 
Tak więc kuchnia prawie gotowa na meble. Prawie, bo jeszcze fugi na kafle zostały i malowanie. 

A teraz to nie wiem w co ręce włożyć. 
Wczoraj bowiem odebrałam jakże miły telefon od jakże miłej Pani, że nasze drzwi są gotowe na montaż! 
Oj - mówię do Pani - jakie zaskoczenie, bo my nie gotowi. Podłogi nie położone, jak tu drzwi montować?
Zaskoczenie tym większe, że przy zamówieniu drzwi miały być gotowe najwcześniej na 6-tego stycznia. 
Tak i miła Pani oznajmiła, że jak będziemy widzieć światełko w tunelu, to żeby zadzwonić. 
Puki co światełka brak...

Reasumując, jutro dalej lecimy z płytkami podłogowymi.
Nudno strasznie...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Uffff

Przybył Pan Instalator.
Napełnił instalację wodą, pomacał korki zaślepiające, przeprowadził wywiad co się stało i orzekł, że rozsadzenie rury nie wchodzi w grę, bo nie dałoby aż takiej wielkiej kałuży na posadzce.
Dowiedziałam się też że przed wylewką przeprowadzana jest próba szczelności! A się człowiek całe życie uczy.
Pan Instalator dał zatem naszym rurom czas na przecieki, zająwszy się przeróbkami czujek do ogrzewania.  Po godzinie kałuży  brak!
Pan Instalator powtórnie pogmerał w korkach i się okazało, że woda wyciekała właśnie z niedokręconego, czy tez uszkodzonego korka zaślepiającego wyjście wody.
Nastąpiła rychła wymiana korka  i po kłopocie.
Kamień z serca.
Wizje katastrofy płytkowej poszły w dal.
Jak tylko ozdrowieje możemy wracać do roboty :)

niedziela, 22 grudnia 2013

Złe dobrego początki - czyli mądry polak po szkodzie

We wtorek zadzwonił Pan od kuchni, że w środę chce mnontowac meble.
Nie ukrywam, że byłam mocno zaskoczona, szczególnie, że początkowe uzgodnienia sugerowały, że Pan Kuchenny przez świętami się nie wyrobi.
A tu  proszem, niespodzianka.
Niespodzianka miała jednak drugie dno.
Pan Kuchenny oświadczył, że blat, który wybrałam nie jest już w tym roku produkowany bo coś tam, więc on proponuje montaż szafek teraz, a po nowym roku domontowanie blatu lub wybranie innego.
Że nie jestem zwolennikiem zmieniania zdania na takim etapie, a tym bardziej roboty na raty, subtelnie odmówiliśmy montażu w tym roku.
A że przy tym jesteśmy w lesie z przygotowaniem bazy pod montaż kuchni to w sumie nam trochę na rękę.

W sobotę zaskoczył nas drugi telefon od Pana Instalatora CO, H2O i Kotłowni. Rzekł, że jedzie podłączyć kocioł.
Jak powiedział tak i dotarł.
Przywiózł też grzejnik łazienkowy.
Jak się okazało nie ten co trzeba - podobno  Panowie na magazynie pochrzanili modele, ale skoro już tam był, to odebrał to postanowił przywieźć, bo a nóż widelec nam się spodoba.
Nie spodobał się.
Grzejni pojechał na  magazyn, a my dalej czekamy.
Niezależnie od łazienkowca, Pan Instalator napuścił wody do zbiornika, po montował brakujące śrubki i zaślepki i odpalił grzanie.
Można powiedzieć, że mamy teraz ciepło w domu :D
Zobaczymy jak długa będzie moja radość kiedy przyjdzie rachunek za gaz.
Pan Instalator pojechał, my zadowoleni, wszystko pięknie ładnie.

Dwie godziny później przybywa Małżonek i oznajmia, że rura strzeliła i na naszych świeżo ułożonych płytkach jest sobie kałuża wody.
Co poczułam i jak mi się ciepło zrobiło wspominać nie trzeba!
Po szybkiej konsultacji z Panem Instalatorem okazało się, że walnęła rura od wody użytkowej (dobrze że nie podłogówki), Pan zarządził zakręcenie obiegu użytkowej, spuszczenie wody i oznajmił że będzie w poniedziałek.
Co nas prawdopodobnie czeka?
Kłucie płytek podłogowych (tych świeżo ułożonych, co nas dużo brzydkich słów kosztowały), rycie wylewki i zapewne ściany i wymiana rur.
Pozostaje mieć nadzieję, że rura puściła tuż przy ścianie i szkody w płytkach będą stosunkowo niewielkie.
Niezależnie od ogromu szkód, bo całej akcji czeka nas wyłożenie części wylewki, ułożenie na nowo płytek i zafugowanie, tak żeby wyrobić się na umówiony na połowę stycznia montaż mebli.

Tak oto moje wstępne irytacje dotyczące obsuwy meblowej, zamieniły się nagle w wielką radość. Bo jak sobie pomyślałam, że ta woda miałaby walnąć pod nowo zamontowanymi meblami, to chyba bym się już w tym roku o pracy na budowie nie zmobilizowała.

Tak więc w ramach cyklu mądry polak po szkodzie
Zanim się człowiek weźmie za układanie płytek, a już nie daj innych i bardziej kosztownych kroków,  koniecznie należy puścić w obieg wodę i inne instalacje.  

Tymczasem z duszą na ramieniu czekam na jutrzejszy dzień.

sobota, 14 grudnia 2013

Płytki, płytki i .... płytki

Nudno jednym słowem.
Ale w końcu mam pare fotek.
Co prawda już z lekka nieaktualne, znaczy położyliśmy więcej.
No i jest trochę czyściej :)
Niemniej ciągle nieskończone.
Zauważam bowiem u siebie pewną prawidłowość - jeżeli robota trwa dłużej niż 3 tygodnie, moja mobilność i chęć drastycznie spada. A czas ucieka.
Łech...


Salon i kuchnia (i generalnie cały dół, którego tu nie widać)

I akcja kuchnia.
Moja osobista ściana, moja duma.
Sama jednoosobowo, własnymi ręcyma :D
 Jest tam kilka drobnych niedociągnięć.
Ale w głowie mam argument, że to mój debiut.
Dumnam.

Najwięcej radości w całej akcji wywołała w nas maszynka do cięcia płytek, wyposażona w otwornice.
XXI wiek a my prehistorycznie kółeczka na korbkę wycinamy.
Cud miód.

A wystarczyłoby nabyć właściwą otwornice do wiertarki.

Jako że potrzeba jest matką wynalazku, mąż kombinuje jak tu do owej maszynki domontować wiertarkę, żeby nie kręcić siłą mięśni własnych.
Leń ;)